Bałwan

Stoi bałwan na dworze,
nikt mu nie dał ubrania.
Noce coraz mroźniejsze.
Czy wytrzyma do rana?

Na głowie gar blaszany,
na dodatek z dziurami.
” Może jakąś czapeczkę,
paltocik z rękawami?

Albo chociaż szaliczek
z ciepłej włóczki dzierganej.
Widzicie? Nos mi zsiniał.
On mrozem malowany”.

„Mój kochany bałwanie.
Doświadczenie dowodzi,
że jak ci dam ubranie,
to ciepełko zaszkodzi.

Rozpuści te śnieżynki
z których jesteś zrobiony.
I co mi tu zostanie?
Nie, to pomysł chybiony”.

6 grudnia

Dnia szóstego grudnia każdego roku
gdy padający śnieg dodaje uroku
dzieci na Świętego pilnie czekają.
Na wyśniony prezent nadzieję mają.

Zamówienia elfy małe zebrały,
potem te prezenty zapakowały.
Święty Mikołaj wraz z pomocnikami
wiezie je teraz wielkimi saniami.

Gdy ma czasu mało przez komin wrzuca.
A gdy nie ma śniegu lub renifer chory?
Powiem w sekrecie, nie mówcie nikomu,
przesyła prezentem kurierem do domu.



Sarenki

Wyszły z lasu sarny młode,
po wolność, po przygodę.
Choć im mamy zakazały
same w pole się wybrały.

Świecą się im pupy białe
w rzędach między porzeczkami.
Jedna chwila nieuwagi,
już są na cenzurowanym.

Wybiegł Burek od sąsiada
-gonić sarny nie wypada
ale swego bronić musi,
chyba w pościg zaraz ruszy.

Do sarenek dystans duży,
nic dobrego to nie wróży.
Ruszył pędem za zwierzyną,
ze złowrogą biegnie miną.

Już dogania, już jest blisko.
Burek niby mądre psisko
ale sarny go zmyliły,
w różne strony pogoniły.

Wraca Burek, łeb spuszczony.
Po tych biegach jest zmęczony
lecz wywiązał się z zadania.
Teraz czeka pochwał pana.

Mój pies

W domu mym mieszkał śliczny kundelek.
W sam raz dla niego był ten sweterek.
Cóż, kiedy nie chciał w zimie w nim chodzić.
Czy miałam jemu kożuszek zrobić?

Kożuch zrobiłam, pies znów grymasił.
Jak się pytałam, tylko się łasił,
Mordkę wystawiał, ogonkiem kiwał.
Taka to słodka była ta psina.

Gdy się ubrałam, smycz w zębach nosił.
Chciał na spacerek, tak ładnie prosił.
Do domu wracał po znanych ścieżkach
bo dobrze wiedział, gdzie pani mieszka.

Strach na wróble

Stoi w polu strach na wróble.
Taki smutny i ponury
bo kapota wiatrem szyta,
w kapeluszu same dziury.

Jedna noga z drewna patyk,
drugą zgubił gdzieś po drodze.
Wiatr mu szarpie rękawami.
Stoi tak bo iść nie może.

Słońce mu przypieka czasem.
Innym razem deszcz go zmoczył.
Gdyby chociaż miał parasol
a tak tylko wieje w oczy.

Nawet wróble mają ubaw.
Jeden mu na głowie siedzi
i zagląda pod kapelusz:
„Jak się masz sąsiedzie?”

Zostawili go na polu,
żeby straszył głodne ptaki.
Stoi tutaj bez przyjaciół.
Taki los jest wszystkich strachów.